Niemal w domu Ernest Fandler

NIEMAL W DOMU

Życiorys Ernesta Fandlera

ROZDZIAŁ I – MŁODOŚĆ

Wielokrotnie proszono mnie, abym napisał swój życiorys, ponieważ nieraz stawiałem czoła różnym trudnościom. Kiedy pewnego razu leciałem nad Atlantykiem i rozmyślałem o mojej przeszłości, zdecydowałem, że to uczynię.

Urodziłem się w Szwajcarii, jako czwarte dziecko w bardzo biednej rodzinie, gdzie było siedmiu chłopców i trzy dziewczyny. Mając dwanaście lat, opuściłem dom, żeby pomóc utrzymać rodzinę. Pamiętam, jak w tym czasie chodziłem sam do lasu i zastanawiałem się, czy życia nie da się w jakiś sposób ułatwić. Moje serce tęskniło za czymś lepszym – choćby miało się to spełnić za milion lat. Dziękuję Bogu za to, że mogłem znaleźć lepsze życie, a teraz mam okazję napisać o tym.

Pomagałem utrzymywać naszą rodzinę przez wiele lat, ale nie widziałem w tym żadnej przyszłości. Czułem, że muszę pójść gdzieś, gdzie za swoją pracę będę lepiej wynagradzany. Zastanawiałem się i zadecydowałem, że dla mnie moją ziemią obiecaną jest Kalifornia.

Mój wujek Eisenhut pożyczył mi pieniądze na bilety na statek i pociąg i za niedługo byłem w podróży do Kalifornii. Na wyspie Ellis, która była punktem kontrolnym dla cudzoziemców przyjeżdżających do Stanów Zjednoczonych, powiedziano mi, że z powodu mojego kiepskiego stanu zdrowia i zbyt małej ilości pieniędzy, których żądano od obcokrajowców chcących tam osiąść, muszę wrócić do Szwajcarii. Umieszczono mnie w sporej grupie ciemnoskórych imigrantów i nie wiedziałem co robić, bo wszyscy płakali. Gdy zapytałem o powód, odpowiedziano mi, że wszyscy dostaniemy zakaz wjazdu do Stanów Zjednoczonych i musimy wrócić do swoich domów. Następnego dnia rano zażądali, żebym wraz z tłumaczem stanął przed sędzią. „Czym chcesz się zajmować w Kalifornii?” – zapytał. „Chcę pracować na farmie” – odpowiedziałem. Więc sędzia zapytał: „Co zrobisz z pieniędzmi?”. „Chcę kupić gospodarstwo rolne” – powiedziałem. Lecz w moim sercu miałem zamiar, żeby kupić gospodarstwo w Szwajcarii.

Moja odpowiedź widocznie była właściwa, gdyż tłumacz przekazał mi: „Możesz kontynuować swoją podróż do Kalifornii”.

Pierwszą pracą, którą znalazłem po przypłynięciu do Kalifornii, było ręczne dojenie trzydziestu krów dwa razy dziennie. Oszczędzałem każdą monetę, żeby móc wrócić do Szwajcarii i kupić gospodarstwo. Inwestowałem swój dorobek w papiery wartościowe. Po upływie około dwóch lat zaoszczędziłem kilka tysięcy dolarów.

Później nastąpił krach na giełdzie. Mnóstwo ludzi straciło swoje oszczędności – byłem wśród nich. Gazety były przepełnione wiadomościami o samobójstwach. Sam nie wiedziałem, co robić – straciłem cały swój majątek i również pracę. Nie byłem w stanie myśleć rozsądnie.

Miałem przepuklinę i pomyślałem, że byłoby dobrze poddać się operacji. W szpitalu zgodziłem się, żeby robili na moim ciele doświadczenia – stwierdziłem, że w razie niepowodzenia nic nie stracę.

Systematycznie wysyłałem pieniądze do domu, więc wysłałem moje ostatnie dwadzieścia dolarów i na krótko przed Świętami Bożego Narodzenia 1929 roku zgłosiłem się do miejskiego szpitala w San Francisco. Zapytali, kogo mają powiadomić w razie niepowodzenia. Odpowiedziałem: „Nikogo”.

Tego wieczora spotkałem leżącego na łóżku obok mnie Szwajcara – jednego z moich rodaków. Miał nieuleczalną chorobę i był bez pieniędzy. Podobnie jak ja. Zaczęliśmy wspominać dawne czasy. Kiedy rozmawialiśmy, do pokoju weszła pielęgniarka, mówiąc, że mój przyjaciel musi być przeniesiony do pokoju 335. Wkrótce przyszli i odwieźli go. „Dobrze, odchodzę chętnie. Już więcej się nie zobaczymy.” I tak naprawdę było. Mój przyjaciel wiedział, że jeżeli ktoś zostanie przewieziony do pokoju 335, to znaczy jego koniec i nie ma żadnej, albo tylko mała nadzieja, że wróci stamtąd żywy.

Drugiego dnia rano, ponieważ zgodziłem się na eksperymenty, pięciu studentów medycyny przywiązało mnie i przewiozło na wózku do sali operacyjnej. Jeden ze studentów dał mi zastrzyk w kręgosłup. Lekarz prowadzący upomniał go, że zrobił to niewłaściwie, wtedy podszedł inny student i dostałem kolejny zastrzyk. Widocznie było tego za dużo, ponieważ zupełnie straciłem wzrok. Potem przeprowadzili operację przepukliny i wydawało im się, że zrobili dobrą robotę.

Dalej kontynuowali swoje doświadczenia i otworzyli mój bok. Nagle zauważyli, że coś jest nie w porządku – może mój wzrok. Powiedzieli: „Szybko go zszyjcie!”. Kiedy mnie zaszyli, powiedzieli: „Co z nim zrobimy?”. Jeden z nich wpadł na świetny pomysł. Dał propozycję: „Zabierzcie go do pokoju 335”. Wiedzieli, że nie mogą wypisać mnie ze szpitala ślepego, szykowali się wysłać mnie do pokoju 335.

Jeden ze studentów medycyny nie był zadowolony z tego pomysłu. Odszedł i przyprowadził innego mężczyznę. Lekarz zapytał: „Czy widzisz tego człowieka?”. „Tak” – odpowiedziałem, choć nie mogłem dostrzec nawet światła. „To ten, który przywiózł mnie na wózku” – powiedziałem. Później się dziwiłem, co spowodowało, że wypowiedziałem te właściwe słowa, ale teraz, po wielu niezwykłych doświadczeniach, już wiem.

Później mój wzrok wrócił do normalnego stanu i aż do wiosny byłem przewożony z miejsca na miejsce. A w maju, kiedy opuściłem szpital, prosiłem kilku moich przyjaciół, żeby pojechali ze mną na Alaskę, by poświęcić się poszukiwaniu złota. Jeden z nich ostrzegał nas: „Jeżeli nie napadną na was Indianie, to na pewno niedźwiedzie”.

Wkrótce potem o włos uniknąłem śmierci, kiedy zaatakował mnie wielki jeleń. Pół godziny toczyliśmy bój na śmierć i życie. Powalił mnie swoimi ostrymi kopytami na ziemię i swoimi rogami starał się rozpruć mój brzuch. W czasie, kiedy włóczył mnie po polu bitwy, nie miałem innego wyjścia, niż uchwycić się jego potężnych rogów. Obaj byliśmy wyczerpani, kiedy w końcu udało mi się z tego wybrnąć.

Miałem na sprzedaż stary samochód marki Essex. Za uzyskane pieniądze udało mi się dostać na Alaskę, aż do Juneau. Byłem bez jakichkolwiek środków do życia i przez kilka dni żyłem w opuszczonym domku, śpiąc na podłodze. Potem udało mi się, szczęśliwym trafem, znaleźć na krótki czas pracę. Za uzyskane pieniądze dotarłem do Fairbanks. W Fairbanks poznałem starego poszukiwacza złota, który posiadał zaprzęg siedmiu psów z saniami oraz zapasy żywności na jeden rok. Na początku wiosny wyjechałem z nim, jego zaprzęgiem, na pustkowie. Po tygodniu podróży dotarliśmy do jego drewnianego szałasu.

Najpierw musieliśmy zacząć polować, żeby mieć mięso dla nas i naszych psów. Jeżeli chodzi o mięso, byliśmy zależni tylko od zwierzyny. Potem zabraliśmy się za kopanie złota. Wykopaliśmy dół o głębokości 25 metrów do miejsca, gdzie natrafiliśmy na skałę. Potem zaczęliśmy kopać tunel o długości 50 metrów z każdej strony. Używaliśmy kilofa z kołowrotem, liny i wiadra do wyciągania żwiru. Lecz zanim cokolwiek mogliśmy uczynić, musieliśmy rozgrzać żwir. Poszukiwanie złota było uciążliwą i niebezpieczną pracą, zwłaszcza dla niedoświadczonych.

Pewnego razu rozmroziło się nade mną zbyt wiele żwiru naraz i przysypało mnie. Byłem pogrzebany w tunelu na głębokości 25 metrów. Mój wspólnik nie był w stanie mi pomóc, ponieważ, żeby dostać się do tunelu, musieliśmy opuszczać jeden drugiego po linie. W jakiś sposób udało mi się wykopać z tego więzienia. Myślałem wtedy, że to już mój koniec.

ROZDZIAŁ II – PUSTKOWIA ALASKI

Jesienią, po wielu dniach przekopywania piasku i gliny i przepłukiwaniu ich w korytach w poszukiwaniu złota, stwierdziliśmy, że zarobiliśmy po 30 dolarów na osobę. Zdecydowaliśmy, że podejmiemy dwudniową wędrówkę w górski rejon, w nadziei, że uda nam się upolować jakiegoś muflona. Ceny żywności były tu bardzo wysokie, a my potrzebowaliśmy pieniędzy, żeby zrobić zapasy jedzenia na następny rok. Zatrzymaliśmy się w małej chatce, którą zbudował jakiś poszukiwacz złota w okresie gorączki złota.

Tego poranka, kiedy tam dotarliśmy, opuściłem szałas i upolowałem muflona. Wracając, zarzuciłem go sobie na ramiona. Wkrótce zorientowałem się, że zabłądziłem. Zrzuciłem muflona na ziemię. Widocznie przez jakiś czas szedłem w niewłaściwym kierunku. Wszędzie wokół mnie znajdowały się góry pokryte śniegiem i wszystkie wydawały mi się identyczne. Była późna jesień i o godzinie trzeciej po południu zaczynało się ściemniać. Temperatura wynosiła około 37 stopni Celsjusza poniżej zera. Musiałem zejść trochę niżej, do porośniętej lasem doliny, gdzie wiatr nie był tak silny. Całe popołudnie i całą długą noc byłem w ruchu, żeby nie zamarznąć. Uświadamiałem sobie, że każdy kierunek, którego bym nie obrał, jest oddalony setki kilometrów od cywilizacji – byłem w beznadziejnej sytuacji – była tu tylko ta mała chatka, a odnaleźć ją równało się odnalezieniu igły w stogu siana.

Po dwudziestu czterech godzinach marszu i nieustającego ruchu, czułem nieodpartą potrzebę położenia się w tym głębokim, miękkim śniegu. Byłem głodny i zmęczony. Najłatwiej byłoby zasnąć i już nigdy się nie obudzić, ale szedłem przed siebie i o godzinie piątej rano stanąłem na progu szałasu. Mój wspólnik był zaskoczony, kiedy mnie zobaczył. Powiedział mi, że wystrzelił w powietrze całą swoją amunicję, żeby pomóc mi znaleźć drogę do szałasu, ale ja nie słyszałem ani jednego wystrzału – musiałem znajdować się zbyt daleko.

Biblia mówi, że gdy byliśmy jeszcze grzesznikami, Bóg nas miłował. Musiała być tutaj znowu obecna jakaś nadprzyrodzona dłoń, która pomogła mi i wyprowadziła mnie z ciemności z powrotem do szałasu. Zrozumiałem, że jeszcze nie nadszedł czas mojej śmierci.

Wielki kryzys ekonomiczny pogłębiał się i kiedy przybyłem do miasta, nie można było znaleźć żadnej pracy, i zdecydowałem, że znowu wyruszę z tym starym poszukiwaczem złota. Po jakimś czasie słupek rtęci opadł do 51 stopni Celsjusza poniżej zera, a kiedy później trochę się ociepliło, wyruszyliśmy znowu do głuszy. Pod koniec lata stwierdziłem, że nie zarobiłem o nic więcej niż ubiegłego roku. Powiedziałem mojemu wspólnikowi, że nie mogę tutaj zmarnować swojego życia. Powiedziałem: „Idę do miasta”. Odpowiedział: „Musisz poczekać do zimy, aż wszystko zamarznie – nikt nie może się teraz stąd wydostać”.

Byłem zdecydowany odejść. Zabrałem trochę jedzenia, strzelbę i wyruszyłem. Odprowadzała mnie chmara komarów. W czasie wędrówki dotarłem do miejsca, gdzie cała powierzchnia ziemi zdawała się być miękka. Był to ruchomy piasek! Słyszałem, jak ludzie mówili, że zginął tam pewien mężczyzna ze swoim koniem. Grzęzłem coraz głębiej i głębiej w tym piaszczystym błocie. W końcu nie byłem w stanie wyciągnąć z niego moich nóg. Na szczęście miałem buty. Leżąc na plecach, wyjąłem z nich nogi i pełzłem do tyłu. W końcu udało mi się wstać, lecz byłem cały przemoczony, a na dodatek straciłem buty. I tak przez pozostałe 160 km szedłem przez góry boso.

Od tego momentu moja sytuacja zaczęła się poprawiać. Pewien farmer zatrudnił mnie na tydzień, ale potem zdecydował się zatrudnić mnie na stałe i przez kolejne dwa lata mogłem coś zaoszczędzić. Znowu byłem w stanie pomóc moim ludziom w Szwajcarii.

Ponownie przybyłem do Fairbanks. Fairbanks było wtedy na granicy cywilizacji z dziczą i żyło hazardem. Oczywiście nie byłem w stanie się temu oprzeć, lecz szybko stwierdziłem, że siedzę po niewłaściwej stronie stołu. W związku z tym poszedłem do banku i wziąłem pożyczkę na zakup kasyna. Dobrałem sobie klientów, którzy przynosili zysk mnie, zamiast ja im. Później zbudowałem basen z ogrzewaną wodą, który był czynny tylko w okresie letnim. Aby mieć zajęcie zimą, kupiłem ciężarówkę i każdej zimy robiłem kilka kursów, przewożąc mięso autostradą z Edmonton, a nawet ze Stanów Zjednoczonych. Zaczęło mi się powodzić! Znalazłem się na drodze do sukcesu. Ale nasze plany nie zawsze idą w parze z Bożymi planami. Mateusz 16, 26 mówi: „Albowiem cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swej szkodę poniósł?”.

ROZDZIAŁ III – POCZĄTEK CUDÓW

Dzięki Bożej łasce i jego miłosierdziu rozpocząłem nowe życie. W czasie kolejnej podróży do Edmonton zauważyłem w Grand Praire ogłoszenie informujące zgromadzeniach, na którym przeczytałem: „Ślepi widzą, głusi słyszą, chromi chodzą”. Pobudziło to moją ciekawość, ale jak zwykle nie chciałem marnować czasu na coś, co nie przyniesie zysku. Jednak po dotarciu do Edmonton, jakoś nie mogłem zapomnieć o tym plakacie. Czułem nacisk, aby powrócić, więc wsiadłem do samolotu i leciałem z powrotem tych około 650 kilometrów.

Udałem się na zgromadzenie i zobaczyłem zupełnie ślepą kobietę, która otrzymała wzrok. Widziałem kalekich ludzi, którzy wstawali ze swoich wózków. W tym zgromadzeniu wiele osób zostało uzdrowionych z różnych chorób. Jednak największe wrażenie wywarł na mnie ten pokorny, niepozorny mężczyzna, który prowadził zgromadzenie i był w stanie powiedzieć zebranym imiona, adresy i tajemnice ich serc. Oczywiście, Biblia mówi, że Słowo Boże jest ostrzejsze niż miecz obosieczny i rozsądzające ludzkie serca. W tym czasie nie wiedziałem o tym i byłem trochę podejrzliwy wobec tego męża, który modlił się za chorych. Więc tego wieczora powiedziałem do dwóch Indian, których spotkałem, żeby na drugi dzień przyszli na zgromadzenie. Chciałem coś sprawdzić. Zaproponowałem tym Indianom, że zapłacę im za ich trud. Następnego dnia po przybyciu poszli wprost na podium. William Branham, ten ewangelista, przywitał ich, powiedział, co było w ich sercach oraz jakie mieli choroby – gruźlica i choroba serca. Ci dwaj ludzie uświadamiali sobie, że oprócz tego niewielkiego mężczyzny jest tam obecny jeszcze ktoś inny. William Branham powiedział: „Jesteście dla mnie obcy. Nie znam was, ale jest tutaj obecny ktoś, kto was zna”. Na te słowa obaj zaczęli płakać. Kiedy opuszczali podium, znów odezwał się do nich: „Wiecie, dlaczego tu jesteście? Odwrócił się i patrząc wprost na mnie, powiedział: „Ten niewysoki mężczyzna wczoraj podał wam rękę”. Potem powtórzył im dokładnie to, co im wtedy powiedziałem.

To zadziałało! Pobiegłem do mojego pokoju hotelowego i gorzko płakałem. Prosiłem Pana o wybaczenie mojej niewiary i wszystkich moich grzechów. Powiedziałem: „Wiem, że jesteś Bogiem, że jesteś żywy i znasz każdą osobę”. Psalm 139 mówi: „Panie, zbadałeś mnie i znasz. Ty wiesz, kiedy siedzę i kiedy wstaję. Rozumiesz myśl moją z daleka”.

Kiedy powstałem z moich kolan, wiedziałem, że moich grzechów już nie ma. I ty się o tym przekonasz, jeżeli dasz Bogu okazję. Była tam taka błoga obecność. Powiedziałem Panu: „Teraz chcę o coś zapytać. Ludzie mówią: „Bądź czujny i módl się stale, żebyś był gotowy na przyjście Pańskie, a dla mnie nie jest to prostą sprawą”. Usłyszałem wewnętrzny głos: „Weź Biblię”. Powiedziałem: „Nie mam Biblii”. Głos powiedział: „Tak – masz ją w szufladzie. Otwórz ją”. I naprawdę była tam Biblia. Otworzyłem ją i przeczytałem: „Ja jestem drzwiami: Jeśli kto przeze mnie wejdzie, zbawiony będzie i wejdzie i wyjdzie, i pastwisko znajdzie”.

Pan chciał mi pokazać, że od chwili, kiedy moje imię zostało zapisane w Jego Księdze Życia, mogę pracować, spać, modlić się, a gdyby On przyszedł, nie mam się co martwić – skoro wszedłem przez Niego, te drzwi.

A potem, żeby mnie upewnić w tym, że to nie był czysty przypadek, ten głos powiedział: „Nie zapomnij tego – Jan” i pokazał mi dwie podniesione ręce z dziesięcioma palcami, a potem dwie ręce z wyprostowanymi dziewięcioma palcami. Nie zrozumiałem tego, dopóki nie przemówił do mnie i nie pokazał mi tego trzykrotnie. Potem zrozumiałem, że te słowa można znaleźć w 10 rozdziale ewangelii Jana, dziewiątym wierszu. Odkrywałem, że Jezus Chrystus jest tym samym wczoraj, dziś i na wieki.

Zrozumiałem również, że On czuwa nad nami – niezależnie czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie. Następnego dnia, kiedy szedłem do motelu, zaatakowały mnie dwa duże, wściekłe psy. Byłem śmiertelnie przerażony. Miałem wrażenie, że rozszarpią mnie na strzępy. Kiedy zbliżyły się do mnie, powiedziałem: „Połóżcie się”. Ten większy pies natychmiast się położył i patrzył na mnie tak pokornie, że zrobiło mi się go żal. Drugi pies zaszczekał i uciekł ile sił w nogach. Pomyślałem, że to, co się właśnie stało, jest trochę zaskakujące. Zdecydowałem, że lepiej wrócę do motelu i poczekam do wieczornego nabożeństwa.

Później to się powtórzyło. Musiałem tylko wypowiedzieć słowo i stało się. Byłem na górnym piętrze i patrzyłem z okna. Na dworze zobaczyłem mężczyznę, który oparł drabinę o drogowskaz i przygotowywał się, by go zdjąć. Jednak z jakiegoś powodu nie udawało mu się to. Zatrzymał się i spojrzał w górę i w dół, i wydawało mi się to zabawne, nie potrafił tego zrobić. Potem przez dłuższą chwilę kręcił się wokół tego. Za każdym razem, kiedy patrzył w moim kierunku, cofałem się, żeby mnie nie zauważył. Śmiałem się, było to zabawne. Nagle, kiedy patrzył w odwrotnym kierunku, szybko się odwrócił i zobaczył, że go obserwuję. Potem powiedziałem – on mnie oczywiście nie słyszał – „Idź i dokończ swoją pracę” – i udało mu się to. Wszystkie te rzeczy miały mi pokazać, że chrześcijanie będą mogli odnieść zwycięstwo w nadchodzących trudnych czasach i niebezpiecznych sytuacjach.

Był to dla mnie zadziwiający tydzień. Od pierwszego dnia, kiedy przyjąłem Jezusa Chrystusa, jako swojego Zbawiciela, wszystko, co wypowiedziałem, stało się, nawet to, o czym pomyślałem. W moim umyśle nie miałem więcej wątpliwości, że Bóg jest rzeczywisty.

Kiedy szykowałem się do powrotu do Edmonton, na miejsce gdzie zostawiłem moją ciężarówkę, zamówiłem taksówkę na lotnisko. Oprócz kierowcy byli w niej jeszcze trzej inni mężczyźni; byli w wyśmienitych humorach, przeklinali i wypowiadali wulgarne słowa. Siedziałem niezauważony w rogu, na tylnym siedzeniu. Pomyślałem sobie: „Panie, czy muszę słuchać tych rzeczy przez następne pół godziny?”. I ten mężczyzna, który właśnie mówił, nawet nie dokończył zdania i nikt z obecnych nie wypowiedział już ani słowa przez następnej pół godziny, potrzebnej, by dotrzeć na lotnisko. W taksówce zapanowała zupełna cisza.

Nie ma w tym nic wyjątkowego ani zadziwiającego, ponieważ Jezus powiedział: „Zanim poprosicie, odpowiem”. A w Biblii jest obietnica: „Większy jest Ten, który jest w was, niż ten, który jest na świecie”.

Kiedy zbliżał się koniec tej wielkiej kampanii przebudzeniowej z Williamem Branhamem w Kanadzie, dręczyła mnie myśl, żeby się z nim spotkać. Pomyślałem:

„Jestem zwykłym kierowcą ciężarówki, a on jest sławnym ewangelistą; nie widzę z jakiego powodu” – i już sobie tym więcej nie zawracałem głowy. Ostatecznie postanowiłem skontaktować się z tym ewangelistą. Poszedłem do hotelu z zamiarem, że zadzwonię do pastora, żeby podał mi adres Williama Branhama. Stałem już obok telefonu i wciąż się wahałem. Stałem tam już dłuższą chwilę i w końcu zdecydowałem, że nie zadzwonię. Ale miałem wrażenie, że telefon zbliża się do mnie, cały się chwieje i obraca. By zadzwonić, potrzebna była pięciocentowa moneta – i właśnie taka nagle sama wypadła z aparatu, z miejsca, gdzie wydaje resztę. Rozejrzałem się wokół siebie, żeby się upewnić, czy jest obecny jakiś świadek tego zdarzenia, czy jestem tam sam. Na kanapie siedział starszy mężczyzna. Oczy i usta miał szeroko otwarte – zauważył to również. Byłem zaszokowany! Stało się to w tym momencie, kiedy zdecydowałem, że nie zadzwonię. Potem przemówił do mnie wyraźny, jasny głos: „Dlaczego się wahasz? W jakim celu dałem ci tę monetę?”. Powiedziałem: „Oj, ojej”. Potem usłyszałem za sobą uderzenie. Ten mężczyzna upadł na podłogę, ponieważ stracił przytomność. Była tam taka szczególna obecność! Powiem wam, że potem byłem już posłuszny!

Wiem, że może to się wydawać mało prawdopodobne, ale w Biblii (Mateusz 17, 27) widzimy, że Jezus musiał stworzyć monetę i włożyć w pyszczek ryby, którą Piotr złowił, by móc zapłacić podatek. Dlatego monetę, którą On mi dał, wykorzystałem na rozmowę, w czasie której miałem nadzieję otrzymać adres Williama Branhama. Owszem, to wszystko miało swój cel. Bóg wiedział, co czyni.

Przez cały tydzień miałem wrażenie, że znajduję się w niebieskich miejscach, ale musiałem zejść z powrotem na ziemię i wrócić do pracy. Kupiłem kolejną ciężarówkę i wraz z innym kierowcą podróżowaliśmy ze Stanów, jak również z Edmonton, do Fairbanks. Później kupiłem działkę i wraz z trzema wspólnikami, rozpocząłem przygotowania do budowy piętnastopokojowego motelu – zdecydowałem, że muszę się wreszcie wzbogacić. Biblia mówi: „Nie będziesz miał innych bogów przede mną”. Pieniądze same w sobie nie są złe, ale miłość do nich tak. Wydaje mi się, że zbyt miłowałem pieniądze. W tym czasie, kiedy zabrałem się do zrealizowania tego projektu, który zabrał mi lata mojego życia, znowu straciłem wszystkie moje oszczędności.

Po tym ryzykownym przedsięwzięciu znalazłem pracę w odlewni. Musiałem ciężko pracować. Obecnie jestem emerytem, i żeby zapewnić sobie ruch, jestem właścicielem małego gospodarstwa w pobliżu Wisconsin. Jestem z tego zupełnie zadowolony. Biblia mówi, że Bóg zatroszczy się o wszystkie nasze potrzeby – nie o wszystkie pragnienia. A w gruncie rzeczy jestem jednym z najbogatszych ludzi na całym świecie, ponieważ mój Ojciec Niebieski jest właścicielem wszystkiego, a jego dzieci są jego dziedzicami! Do niego należy bydło na tysiącach pagórków i wszystko pozostałe również należy do niego.

Moje duchowe życie oraz przeżycia zaczęły się, kiedy po trzynastu latach spędzonych na Alasce, po raz pierwszy spotkałem się na zachodnim wybrzeżu z moją żoną. Ellen zapytała mnie: „Do jakiego kościoła należysz?”. Odpowiedziałem: „Do żadnego, nie byłem w kościele od ponad dwudziestu lat”. Odpowiedziała: „Ja jestem zielonoświątkowcem”.

Nie chciałem zdradzić mojej niewiedzy, dlatego później zapytałem pewnego kolegę, co znaczy słowo „zielonoświątkowiec”. Zaczęli się z tego naśmiewać, a jeden z nich powiedział: „Och, ci ludzie głoszą stając na rogach ulic, nie chodzą do teatru ani do klubów nocnych”. Pomyślałem sobie: „Hm, to brzmi dobrze. W takim razie moja żona nie będzie tracić pieniędzy na takie rzeczy. A jeżeli chodzi o kościół, postaram się ją przekonać”. Za każdym razem, kiedy otwierano kaplicę, byłem obecny. Czułem, że muszę dowiedzieć się, o czym właściwie będę ją przekonywać. Jednak ci ludzie byli przyjaźni i pełni radości. Miałem miłe uczucie, słuchając śpiewu pieśni i pięknej muzyki. Przychodziłem tam szukać błędów, a nie mogłem ich znaleźć.

Pobraliśmy się i zaraz po ślubie wyjechałem z moją świeżo poślubioną żoną do Fairbanks. I tam wpadłem w kłopoty.

Mój kumpel od butelki, z którym zawsze chodziłem do kasyna, szybko zauważył, że chodzę do zboru zielonoświątkowego w Fairbanks. Naśmiewał się ze mnie i drwiąc, zapytał: „Więc ty chodzisz do tych świętoszków?”. Powiedziałem: „Niezupełnie. Zabieram tam tylko moją żonę”. Więc za każdym razem, kiedy ludzie się rozchodzili, musiałem bardzo uważać, żeby nie zauważył mnie żaden z moich starych kolegów. A zawsze, gdy wychodziłem z baru lub kasyna, byłem w niebezpieczeństwie, że spotkam ludzi ze zboru.

Ale chwała Bogu, że Biblia znów się sprawdziła! W Dziejach 1, 8 jest napisane: „Ale weźmiecie moc Duch Świętego, kiedy zstąpi na was”. To znaczyło, że mam przyjąć moc do świadectwa. Biblia mówi, że jeżeli odczuwacie głód i pragnienie Boga, On was napełni. I w czasie tego tygodnia, kiedy uczestniczyłem w zgromadzeniach Williama Branhama, zostałem ochrzczony Duchem Świętym i ogniem! Od tej pory już nie wstydziłem się ewangelii – byłem z niej dumny!

Nowa praca spowodowała, że podróżowałem po całych Stanach Zjednoczonych: to mi dało częste okazje do rozmowy o Jezusie Chrystusie z wieloma ludźmi. Obrałem sposób, którego unika wielu ludzi – zabierałem wszystkich autostopowiczów, dopóki samochód nie był pełny.

Pewnej nocy, jadąc przez niezamieszkany rejon Dakoty samochodem wypełnionym autostopowiczami, opowiadałem im, że Bóg jest rzeczywisty i że jest najpewniejszą pomocą w utrapieniach. Ledwie wypowiedziałem te słowa, samochód zaczęło ściągać w prawą stronę. W oponie nie było powietrza. Minęła północ. W pobliżu nie było stacji benzynowej i nie miałem zapasowego koła.

Wysiedliśmy z samochodu. Zobaczyłem, że koło jest przebite. Słyszeliśmy, jak powietrze ucieka z opony. W moim sercu powiedziałem: „Panie, przytrafiło się to w niewłaściwej chwili. Właśnie mówiłem tym ludziom, że Pismo mówi w Psalmie 46,1“Bóg jest pomocą w utrapieniach najpewniejszą”.

Coś nagle do mnie przemówiło: „Wsiądź do auta i jedź dalej”.

Pomyślałem sobie: „Co mi to da, że posunę się tych marnych pięćdziesiąt metrów?”. Mimo wszystko usłuchałem tego cichego głosu. Powiedziałem chłopakom, żeby wsiedli do samochodu. Ruszyliśmy. Jakże byliśmy zdziwieni! Bóg zakleił oponę! Umieścił w niej powietrze i jechaliśmy dalej. Tego nie uczyniła moja wiara – w tej sytuacji nie posiadałem żadnej wiary – był to Bóg, który stanął za swoim Słowem! Jego Słowo jest prawdą i życiem. Kiedy mówi: „Kto wierzy we mnie, nie zginie, ale będzie miał żywot wieczny”, w ten sposób to działa. Powiem wam, że po takim doświadczeniu było mi łatwo rozmawiać z tymi ludźmi o Panu. Nie mieli nic przeciwko temu, żebym chwalił Pana.

ROZDZIAŁ IV – BÓG ODPOWIADA NA MODLITWY

Kolejnym razem, gdy zabierałem autostopowiczów, wszyscy czterej chcieli wysiąść w Calgary. Jechałem jeszcze 325 kilometrów dalej, do Edmonton. W niedzielę udałem się do zboru. Nagle wszedł do kościoła około trzydziestoletni mężczyzna i skierował się wprost do ołtarza. Powiedział do kaznodziei, że chce zostać zbawiony ze swoich grzechów i przyjąć Jezusa Chrystusa. Kiedy się odwrócił, poznałem, że to jeden z autostopowiczów, którzy dzień wcześniej wysiedli w Calgary. Chciał ze mną znów porozmawiać. Powiedziałem: „Skąd wiedziałeś, że znajduję się właśnie tutaj?”. Przecież w Edmonton było kilka kościołów zielonoświątkowych. Powiedział: „Bóg mi pokazał, że jesteś na tym miejscu”.

Ten gość miał niewielką wadę wymowy. Powiedział, że szuka pracy. Powiedziałem: „Jesienią nie ma tutaj pracy. Raczej zwalniają ludzi. Jest już około tysiąca bezrobotnych”.

Mimo wszystko pomodliliśmy się. Następnego dnia przyszedł do mnie z szerokim uśmiechem, mówiąc: „Znalazłem pracę!”. Bóg odpowiada na modlitwy.

To mi przypomina, jak Bóg w cudowny sposób odpowiedział na modlitwy pewnej starszej pary. Podróżowałem z Edmonton do Wisconsin. Nagle dwa duże cienie, wyglądające jak skrzydła, ukazały się przed moim samochodem. Machały i łopotały jak flaga, chcąc mnie zatrzymać. Było około godziny trzeciej po południu. Chciałem zdążyć na ósmą do centrum przebudzeniowego w Mineapolis i spieszyłem się. Ale te dwa skrzydła jak obłoki – czy nazwijcie to jak chcecie – nie poddawały się i byłem zmuszony się zatrzymać. Byłem bezradny. Cóż to mogło być i co oznaczało? Potem spostrzegłem w aucie rozłożoną mapę i zorientowałem się, że jadę w złym kierunku. Gdybym dalej jechał w tym kierunku, nie dotarłbym do Mineapolis przed dziesiątą wieczorem.

A dzięki temu dojechałem do centrum przebudzeniowego przed ósmą. Coś powiedziało do mnie: „To nie tutaj”. Pomyślałem sobie: „Co tu nie gra? Mają tu przecież dobrego ewangelistę”. Zdziwiony odszedłem i mijając wiele budynków, dotarłem do Skid Row. W okolicy znajdowało się wiele misji. Przechodziłem od jednej do drugiej, ale za każdym razem ten wewnętrzny głos mówił: „To nie tu”.

Kiedy w końcu dotarłem do małej misji zielonoświątkowej, poczułem, że trafiłem na właściwe miejsce, wstąpiłem do środka, lecz nie spodobało mi się tam. Było tam zaledwie osiem osób. W tej misji każdy z przychodzących otrzymywał zupę i kanapkę oraz duchową pomoc, jednak zastanawiałem się: „Dlaczego tak późno w nocy, przed Świętami Bożego Narodzenia, marnuję na tym miejscu swój czas?”.

Ponieważ jednak rozpoznałem, że było to miejsce, na które miałem przybyć, usiadłem, czekając na zakończenie wieczornego nabożeństwa.

Później zauważyłem siedzącą z boku jakąś starszą parę – wyglądali na smutnych i zatroskanych. Zapytałem siedzącego obok mnie, co robią tutaj ci ludzie. Powiedział, że są to właściciele tej misji. Powiedziałem: „Daj im to”. I podałem mu dwudziestodolarowy banknot. Na widok tych pieniędzy ich twarze się rozjaśniły, podeszli i klękając przede mną, zaczęli mówić w niebiańskim języku i płacząc, mówili, że brakowało im pieniędzy na kanapki dla biednych i nie byli w stanie kupić nic na święta, ani dla siebie, ani dla innych. Modlili się całą poprzednią noc, prosząc Boga, by posłał jakiegoś człowieka, który by im pomógł. Płakałem razem z nimi. Czułem się taki mały! Myślałem o wszechmocnym Bogu, Stworzycielu nieba i ziemi, który pamięta o nas i troszczy się o każdego z osobna. Dałem im jeszcze jeden prezent, żeby mogli zaspokoić swoje potrzeby w czasie świąt. Biblia mówi, że Bóg czyni rzeczy dziwne i piękne, czyniąc swoje cuda.

Bóg zdecydował już po południu, że się mną posłuży i kiedy zobaczył, że jestem na niewłaściwej drodze, zatrzymał mnie, posyłając te dwa machające na mnie, podobne do skrzydeł cienie. Spowodował również otwarcie mapy w samochodzie i przyciągnął moją uwagę, żebym zrozumiał, dlaczego zostałem zatrzymany. Na koniec doprowadził mnie do tego biednego małżeństwa, odpowiadając na jego modlitwy.

Czyż to nie jest zdumiewająca łaska? Bóg jest naprawdę rzeczywisty! Jeżeli był zainteresowany ich cielesnymi potrzebami, o ileż więcej troszczy się o nasze duchowe potrzeby – przelał za nie swoją krew, abyśmy mogli żyć wiecznie. Chwała Bogu, możemy powiedzieć razem z Jobem (19, 25 – 26): „Lecz ja wiem, że Odkupiciel mój żyje i że w ciele moim będę oglądał Boga”, ponieważ wskazuje nam, że choć nasze ciało znów obróci się w proch, otrzymamy je ponownie. Boże Słowo nigdy nie zawodzi! Skoro dał nam to ciało, w którym teraz przebywamy, o którym Biblia mówi, że stworzone zostało cudownie i zdumiewająco (Psalm 139, 14); On da nam je ponownie, tak jak obiecał.

Biblia mówi, że Abraham i Sara byli w podeszłym wieku (1. Mojż. 18, 11), a On przywrócił im młodość. Sara była tak piękna, że król chciał ją poślubić.

Również na górze przemienienia Piotr, Jakub i Jan widząc Mojżesza i Eliasza, rozpoznali ich, choć Mojżesza i Eliasza nie było na ziemi już tysiąc lat.

Tak, dla chrześcijanina nastanie już wkrótce prawdziwe życie. Czy wiesz o tym, że Jezus miał ciebie i mnie w swej myśli, kiedy poszedł na krzyż, żeby zapłacić tak wysoką cenę twego zbawienia? Także w tym ziemskim życiu troszczy się o nas i wie, w jakim jesteśmy stanie.

To przypomina mi inne moje przeżycie. W Chicago oglądałem chrześcijański film pod tytułem: „Czarne złoto”. W tym filmie zobaczyłem czarownika, który rozcinał skórę przepięknych, czarnoskórych dzieci. Tej nocy ciągle prześladowały mnie te piękne, duże, przerażone oczy. Czułem się chory i nie mogłem powstrzymać płaczu. Biblia mówi w liście do Żydów, że Jezus Chrystus „współczuje z naszymi słabościami”.

Około drugiej w nocy zadzwonił telefon. Już miałem powiedzieć: „To pomyłka”, bo przecież któż mógłby znaleźć mnie tutaj w Chicago, w jakimś hotelu, skoro w tym mieście są ich setki? Wtedy usłyszałem głos, który powiedział: „Z tej strony brat Branham. Bóg usłyszał twój płacz. Możesz teraz spokojnie zasnąć.” Zasnąłem natychmiast. Żywo przypomniałem sobie Hebrajczyków 4, 15: „Współczuje z naszymi słabościami”.

Grzeszniku, gdy tylko poprosisz go, by okazał ci łaskę, On usłyszy twój płacz. W tej samej chwili, w której podejmiesz najważniejszą decyzję i zaprosisz Go do swego życia, przejdziesz z wiecznej śmierci do wiecznego życia. Życzyłbym sobie ujrzeć was wszystkich po tamtej stronie – gdzie będziemy razem w wieczności. Będziemy mówić jeden do drugiego: „Chwała Bogu, osiągnęliśmy to!”. Dla niektórych jest trudną rzeczą upokorzyć się i pokutować. Chętnie zrobiłbym to za was, ale Bóg dał każdemu z nas prawo własnej, osobistej decyzji.

Kiedy Bóg usłyszał mój płacz w pokoju hotelowym, On z pewnością obudził brata Branhama, pokazał mu numer telefonu i powiedział, co ma mi przekazać. Było to podobnie jak w Biblii, kiedy Bóg polecił prorokowi Izajaszowi udać się do króla Hiskiasza z poselstwem, by uporządkował swój dom, „…albowiem umrze i nie będzie żył” (Iz. 38, 1). Prorok pański William Branham umarł, ale Jezus Chrystus jest wciąż tutaj. On wie, gdzie się znajdujesz – zna każdą twoją myśl (Psalm 139, 2). Bożym życzeniem jest, żebyś uporządkował swój dom, zanim umrzesz. Nie zabieraj swoich grzechów ze sobą do grobu. Widziałem dwóch mężczyzn, którzy to uczynili i był to okropny widok.

Jednym z tych, których śmierć oglądałem, był mój dobry przyjaciel mieszkający w Fairbanks na Alasce. Pochodził również ze Szwajcarii. Często próbowałem nawiązać z nim rozmowę o Biblii, ale on nie chciał mieć nic wspólnego z tą sprawą. Później ciężko zachorował. Nie mógł jeść ani spać, a lekarz nie był w stanie mu pomóc. Wtedy pozwolił, bym się za niego pomodlił. Następnego dnia powiedział: „Wiesz, twoja modlitwa mi pomogła. Przespałem całą noc i teraz czuję się dobrze”.

W niedzielę, jadąc do kościoła, spotkałem go na ulicy. Powiedziałem: „Czy nie zechciałbyś pójść ze mną do zboru i podziękować Jezusowi za uzdrowienie?”. On oczywiście wiedział, albo myślał, że wie, jak wygląda kościół, ale nie był tym zainteresowany. Roześmiał się i powiedział: „Nie, nie!”. Po dwóch dniach odwieźliśmy go do szpitala. Zmarł wieczorem. Nigdy nie zapomnę tych wytrzeszczonych oczu i przerażenia malującego się na jego twarzy. Objawienie 20, 12-15 wyjaśnia, że każdy, kto bierze swoje grzechy ze sobą do grobu, będzie osądzony według swoich uczynków. Pismo mówi: „Chodźcie więc, a będziemy się prawować – mówi Pan! Choć wasze grzechy będą czerwone jak szkarłat, jak śnieg zbieleją; choć będą czerwone jak purpura, staną się białe jak wełna…” (Iz. 1, 18). CO ZA OBIETNICA!

Kiedyś, wracając do domu, byłem przepełniony radością, więc w pewnej chwili zamknąłem oczy i wypuściłem z rąk kierownicę; samochód jechał z prędkością około 90 – 100km/h. Z rękami podniesionymi do góry, chwaliłem Go i dziękowałem Mu za to, że przeprowadził mnie przez pustkowie i wiele trudnych sytuacji. Nagle usłyszałem jakiś głos: „Patrz, samochód jedzie prosto do rowu”.

Powiedziałem: „Będę Go chwalić w tym rowie!”. Wydaje mi się, że miałem takie samo uczucie jak trzej młodzieńcy w piecu ognistym lub Daniel w lwiej jamie – nie troszczyłem się o nic, co się wokół działo. Po chwili zobaczyłem, że auto znowu jedzie prawą stroną jezdni jak przedtem. Ponownie zamknąłem oczy i uwielbiałem Go, mając ręce stale podniesione do góry. Myślę, że Pan miał upodobanie w takiego rodzaju uwielbianiu. Pismo mówi, że Pan przebywa w chwałach swojego ludu; coś w tym naprawdę było!

Głos odezwał się po raz drugi: „Spójrz, i tym razem samochód zjeżdża do rowu”. Powiedziałem: „Jeżeli wyjechał za pierwszym razem, wyjedzie i za drugim” i tak się stało; jechał dokładnie tam, gdzie miał jechać. Nie wiem, jak długo jechałem w ten sposób, ale ten głos przemówił po raz trzeci.

Głośno odpowiedziałem: „Wyjechał dwa razy, wyjedzie i tym razem”. Nie wiem, ile kilometrów pozwolił mi w ten sposób Go wielbić. Zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi nie uwierzy temu świadectwu, ale byłem ciekawy, czy brat Branham w to uwierzy, ponieważ wiedziałem, że Pan odkrywa mu tajemnice ludzkich serc. A więc zapytałem, co on o tym sądzi. Powiedział: „Oczywiście! To cię spotkało trzykrotnie, nieprawda? To było potwierdzeniem”.

ROZDZIAŁ V – PAN DZIAŁA W CUDOWNY SPOSÓB

Powiedziałem raz do mojego pastora: „Czuję się prowadzony do tego, by zaprosić Williama Branhama, żeby przyjechał na kilka nabożeństw do Shawano”. On powiedział: „Brat Branham jest znanym na cały świat ewangelistą – tysiące i dziesiątki tysięcy przychodzą na jego nabożeństwa. Nie mamy żadnych szans, żeby przyjechał do takiego małego miasta”.

Jednak, gdy brat Branham przyjechał na zgromadzenia do Chicago, zadecydowałem, że tak czy owak zapytam go. Niestety, już w czasie pierwszego wieczora kampanii jego menedżer ogłosił, żeby nikt nie przeszkadzał bratu Branhamowi, nie dowiadywał się o miejscu jego pobytu ani nie żądał osobistych rozmów.

„Świetnie” – powiedziałem. „Nici z moich planów. Nawet nie mogę się z nim zobaczyć”. Jednak Jezus znowu przyszedł na scenę i objawił bratu Branhamowi, że przyjechałem do Chicago z pragnieniem by się z nim spotkać i prosić o kilka zgromadzeń, jak również to, że menedżer kampanii uniemożliwił mi to spotkanie. Brat Branham polecił temu menedżerowi, żeby mnie wywołał i przekazał mi, że chce się ze mną zobaczyć. To było coś innego!

Następnego dnia przez głośniki oznajmiono, żeby Ernest Fandler zgłosił się do menedżera. Podał mi nazwę hotelu i poinformował, pod jakim numerem mieszka brat Branham.

Przyszedłem do pokoju brata Branhama, a on już wiedział czego chciałem i powiedział, że chętnie urządzi kilka nabożeństw w Shawano. Skoro on był gotów przyjechać, ja starałem się zrobić wszystko, co mogłem i poświęciłem setki dolarów na ogłoszenia mówiące: „Ślepi widzą, głusi słyszą” i w ogóle nie obawiałem się tego rozgłaszać.

Wiele osób zostało zbawionych i uzdrowionych w czasie tych nabożeństw. Podczas ostatniego zgromadzenia ktoś przyprowadził do kolejki modlitwy niewidomą kobietę. Kiedy tam stała, przechodząc spojrzałem na jej oczy. Nie miała gałek ocznych. Jej oczy były przymknięte i było w nich coś białego. Była ostatnia w kolejce modlitwy i wyglądało na to, że nabożeństwo zakończy się, zanim przyjdzie kolej, by się za nią pomodlono, a ja rozgłosiłem, że ślepi odzyskają wzrok, lecz czegoś takiego się nie spodziewałem. Kiedy zbliżyliśmy się do brata Branhama, powiedział: „Jest tutaj jeszcze jedna niewidoma kobieta, skłońcie wszyscy swoje głowy”.

Potem z płaczem modlił się: „Jezu, ślepy Bartymeusz przyszedł do Ciebie, a Ty przywróciłeś mu wzrok. Ty jesteś wczoraj i dziś, ten sam i na wieki. Ta biedna kobieta jest czterdzieści lat zupełnie ślepa. Proszę, żebyś dał jej wzrok”.

Potem powiedział: „Szatanie, zostałeś zdemaskowany, dłużej nie możesz się ukrywać. Zaklinam cię, duchu ślepoty, opuścić ją w imieniu Jezusa Chrystusa”. Potem zwrócił się do niej: „Jesteś uzdrowiona, ale jeszcze się nie rozglądaj”. Po chwili polecił: „Dotknij mojego nosa”. Kiedy dotknęła jego nosa, rozejrzała się dookoła i zaczęła krzyczeć. Zauważyłem, że była zupełnie w porządku, a on powiedział, żeby podeszła do krzesła i usiadła na chwilę.

Następnego dnia zaproponowałem bratu Branhamowi, żeby zjadł z nami obiad. Przyjął zaproszenie i z uśmiechem powiedział, że rok wcześniej Bóg pokazał mu, że będzie spożywać posiłek w moim domu. Nic dziwnego, że działy się tak niezwykłe rzeczy owego dnia w Kanadzie, kiedy wahałem się, czy zadzwonić do brata Branhama, podczas kiedy Bóg życzył sobie, abym się z nim spotkał.

Miałem stary magnetofon, na którym lubiłem słuchać kazań brata Branhama i miałem nagrane również cuda, które działy się w jego zgromadzeniach. Kiedyś znalazłem się w małym zgromadzeniu, gdzie misjonarz prosił obecnych, żeby modlili się o potrzebny mu magnetofon, więc wszyscy zaczęli się modlić. Potem odezwał się ten cichy głos, mówiąc: „Daj ten swój”, lecz nie chciałem tego usłuchać. Nie powodziło mi się najlepiej w tym czasie, a magnetofon był dla mnie najmilszą rzeczą, jaką posiadałem. Potem przypomniało mi się miejsce Pisma, które mówi, że jeżeli ktoś poprosi cię o coś, a ty to posiadasz, nie módl się za niego, lecz daj mu to. Kiedy zakończyli modlitwę, powiedziałem: „Mam magnetofon, możesz go sobie wziąć”. Wszyscy chwalili Boga i dziękowali Mu oprócz mnie – straciłem przecież swój magnetofon!

Po jakimś czasie odwiedziłem brata Branhama w Jeffersonville. Pierwszą rzeczą, którą uczynił, było to, że podarował mi piękny magnetofon, o wiele wartościowszy niż ten mój stary. Pan mu pewnie powiedział, że już nie mam magnetofonu. On jest tak cudowny, że brak słów, by wyrazić Jego dobroć, a ja chcę Mu być posłuszny, przestrzegając Jego przykazań i odpuszczając każdemu, jak i nam Bóg przebaczył.

Ktoś może się ze mną nie zgadzać, to jest w porządku, ale nie żywmy wtedy nieprzyjemnych uczuć. Kiedy pracowałem w odlewni, za każdym razem, kiedy świadczyłem ludziom o Panu, pewien mężczyzna przychodził i przeszkadzał mi. „Kościół katolicki jest jedynym kościołem głoszącym prawdę” – mawiał zawsze i za każdym razem zamykał mi usta. Wiele razy mnie zdenerwował. Pewnego dnia ktoś powiedział mi, że dziesięcioletni chłopiec tego katolika umiera w szpitalu. Powiedział mi, że jedna nerka przestała całkowicie funkcjonować, a druga jest już bardzo słaba. Normalnie pewnie bym powiedział: „Zobacz, co cię spotkało za to, że przeciwstawiałeś się Bogu”, lecz poczułem współczucie wobec tego człowieka i jego synka. Następnego dnia poszedłem do szpitala katolickiego odwiedzić tego chłopca. Leżał na łóżku i wyglądał na zupełnie wycieńczonego. Zapytałem jego matkę, czy nie będzie miała nic przeciwko temu, żebym się za niego pomodlił.

Odpowiedziała: „Właśnie modliło się za niego kilku księży. Jego stan jest zupełnie beznadziejny, ale w porządku, możesz się pomodlić”.

Po krótkiej modlitwie powiedziałem: „Będzie miał dwie nowe nerki”.

Jakieś dwa tygodnie później ten mężczyzna przyszedł i przed wszystkimi wyznał, co się wydarzyło. Powiedział: „To dzięki modlitwie Ernesta. Mój syn ma dwie nowe nerki, a lekarze nie potrafią tego zrozumieć. Teraz już może grać w piłkę z innymi chłopakami”. Potem prosił mnie, żebym pomodlił się również za niego.

Wierzę, że Bóg uhonorował moją modlitwę, ponieważ przebaczyłem temu człowiekowi, mimo, iż on tak postępował wobec mnie. Modlitwa Pańska mówi: „I odpuœæ nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Nie możemy pozwolić, żeby cokolwiek stanęło nam w drodze i stało się przeszkodą w przebaczaniu.

W dużej auli w Houstonie w Texasie wywiązał się spór wokół tego, czy Bóg wciąż jeszcze uzdrawia ludzi. William Branham miał tam urządzić wielką kampanię przebudzeniowo-uzdrowieniową. Niektórzy kaznodzieje sprzeciwiali się temu i ogłosili w gazetach, że mają zamiar wyzwać William Branhama na debatę. Chcieli w czasie niej udowodnić, że dziś Bóg już nie uzdrawia, ale brat Branham powiedział: „To nie jest sprawa do dyskusji, tylko do wiary”.

Później ten menedżer zrobił wezwanie, kiedy brat Branham siedział z tyłu audytorium. Kiedy ci kaznodzieje, którzy byli przeciwko uzdrowieniu, uświadomili sobie, że w tej debacie zaczynają przegrywać, biorąc pod uwagę to, co o tym mówi Słowo Boże, jeden z nich zażądał: „Niech ten uzdrowiciel tu przyjdzie i kogoś uzdrowi”.

Menedżer kampanii Branhama powiedział: „On nie jest uzdrowicielem z tego powodu, że głosi Boskie uzdrowienie, tak samo, jak nie jest Zbawicielem ten, kto głosi zbawienie”.

Widocznie w tej chwili Duch Święty zstąpił na brata Branhama, pobudzając go by zszedł na podium. Ktoś przyniósł na podwyższenie chłopca, który nigdy nie chodził – cierpiał na paraliż dziecięcy.

Brat Branham wziął go na ręce. Kończyny tego chłopca zwisały bezwładnie. W czasie modlitwy brata Branhama fotograf zrobił zdjęcie jemu i temu chłopcu. Nagle pojawił się nad głową brata Branhama Słup Ognia, udowadniając, że On jest po stronie Williama Branhama. Kiedy film został wywołany, tysiące osób mogło na własne oczy zobaczyć jasną aureolę, która ukazała się nad głową brata Branhama. Kiedy ten fotograf, który był niewierzący, zobaczył to nadprzyrodzone zjawisko, powiedział: „Boże, bądź mi miłościw!”.

Dokładnie w tej samej chwili, kiedy zostało zrobione zdjęcie, pokazała się ta Światłość, a ten mały chłopiec wypadł z objęć brata Branhama i zaczął chodzić po podium. Dziewczyna grająca na pianinie pieśń: „Najlepszy Lekarz zbliża się – miłości pełen Jezus”, widząc tego małego chłopca, chodzącego po raz pierwszy w życiu, zaczęła krzyczeć. Odbiegła od pianina, nie kończąc pieśni, a ono samo dalej grało melodię. Chyba pięćset osób, widząc ogromne dzieła Boże, podbiegło do ołtarza, by przyjąć Jezusa Chrystusa za swego Zbawiciela. [Chodzi tu o dwa wydarzenia, które autor złączył przez pomyłkę. – uw.tł.]

Zaprosiłem na te nabożeństwa wielu ludzi. Później, kiedy pytałem, dlaczego ich nie było, zwykle odpowiadali: „Jesteśmy katolikami”; „Jesteśmy protestantami” lub wymieniali inną nazwę denominacji, do której się przyłączyli. Jaka szkoda. To prawda, że musicie należeć do jakiejś społeczności, jeżeli chcecie dostąpić życia wiecznego, ale nie możecie się do niej przyłączyć, musicie się do niej narodzić. Nazywa się Ciałem Chrystusa, a Chrystus jest jej głową.

Jezus powiedział: „Musicie się na nowo narodzić!”. Radzę każdemu, żeby chodził do takiego kościoła, w którym ludzie wiedzą czym jest znowuzrodzenie. Możesz być za to trochę prześladowany, ale za tysiąc lat nawet o tym nie wspomnisz. Pismo mówi w drugim liście do Tymoteusza 3, 5: „Którzy przybierają pozór pobożności, podczas gdy życie ich jest zaprzeczeniem jej mocy; również tych się wystrzegaj”. Zgromadzaj się z tymi, którzy wierzą pełnej ewangelii, zwłaszcza teraz, gdy Dzień Pański się przybliża (Hebr. 10,25). Wiemy, że czas końca jest blisko. Wszystkie znaki wskazują, że to już długo nie potrwa. Susza, na wielu miejscach trzęsienia ziemi, jak Jezus powiedział, że będzie w czasie ostatecznym, wszystko się wypełnia. Według Bożego Słowa zbliża się niebezpieczny czas i serca ludzkie omdlewają ze strachu.

Piotr już dawno, zanim ludzie cokolwiek wiedzieli o bombie atomowej, powiedział, że żywioły rozpalone rozpłyną się. Teraz może się to wypełnić w każdej chwili. Naukowcy mówią, że w 1982 roku dziewięć planet ustawi się w rzędzie, powodując takie napięcie, że ziemia dosłownie się zachwieje. Biblia mówi, że ziemia będzie się chwiać. Objawienie 16,18 mówi: „I nastąpiły błyskawice i donośne grzmoty, i wielkie trzęsienie ziemi, jakiego nie było, odkąd człowiek istnieje na ziemi; tak potężne było to trzęsienie”. Wiemy, że koniec jest blisko, ponieważ dzieje się wiele rzeczy, które Biblia zapowiedziała przed drugim przyjściem Jezusa Chrystusa na ziemię.

Uczniowie zapytali Jezusa: „Kiedy nastanie koniec?”. Jezus powiedział im, że pokolenie będące tutaj w czasie, gdy drzewo figowe zacznie wypuszczać pąki, nie przeminie, dopóki to wszystko się nie wypełni. No cóż, wypuściło pąki w 1948 roku, kiedy po upływie 2500 lat Izrael stał się narodem, a według ostatnich wierszy księgi Joba generacja trwa średnio trzydzieści pięć lat. Tak więc 1948 i 35 równa się 1983. Jezus powiedział, że nikt nie zna dnia ani godziny, ale powiedział także, że Dzień Pański nie zaskoczy nas niespodziewanie. Będziemy znać czas. Jezus powiedział: „Kto przyjdzie do mnie, tego nie wyrzucę precz”. On jest oddalony tylko na odległość modlitwy.

Pewnego razu wsiadłem w Chicago do pociągu jadącego do Los Angeles, by załatwić tam interesy handlowe. Przebywał tam właśnie William Branham i odbywały się nabożeństwa. Chciałem go powiadomić, że przyjadę i modliłem się, siedząc w pociągu w Chicago, oddalony o 3 000 kilometrów. Bóg w tej właśnie chwili pokazał bratu Branhamowi, że przyjadę. On powiedział o tym, że spotka się ze mną w sobotę rano Demosowi Shakarianowi i Minorowi Arganbrightowi oraz niektórym z innych biznesmenów pełnej ewangelii. W czasie śniadania połączonego z usługą brat Branham przedstawił mnie tym mężom, a oni powiedzieli, że przyszli się ze mną przywitać, bo wiedzieli o moim przyjeździe. Powiedziałem: „Nikt nie wiedział o tym, że przyjadę. Jestem tutaj obcy i nikogo nie znam”.

Powiedzieli: „Czy nie byłeś umówiony na spotkanie z bratem Branhamem?”. Potem przypomniałem sobie moją modlitwę w Chicago. Została wysłuchana w ten sposób.

Kilka miesięcy później brat Branham urządzał zgromadzenia w Zurychu w Szwajcarii. Jego syn Billy Paul zadzwonił do mnie pewnej nocy i zaprosił do pokoju hotelowego. Powiedział do mnie: „Ojciec chce z tobą rozmawiać”. Potem brat Branham powiedział mi, jak Bóg pokazał mu moją modlitwę w Chicago. Powiedział, że widział mnie siedzącego w pociągu z Biblią w ręce, słońce świeciło na zachodzie, a ja modliłem się do Boga, żeby powiadomił go o moim przyjeździe do Los Angeles. Jak mógłbym jeszcze kiedykolwiek wątpić, skoro Bóg jest tak rzeczywisty? Biblia mówi: „Czego oko nie widziało i ucho nie słyszało, i co do serca ludzkiego nie wstąpiło, to przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”.

Lubię pieśń: „Potrzebny był cud, żeby umieścić gwiazdy w przestrzeni. Potrzebny był cud, żeby umieścić księżyc na jego miejscu. Ale kiedy zbawił moją duszę”– mówią dalej te słowa – „był to cud największy ze wszystkich”.

Głupiec mówi, że nie ma Boga. Naprawdę potrzebny był Boski Architekt, żeby uformować człowieka. On stworzył nas na swoje podobieństwo w pewnym celu – byśmy mogli być z Nim przez całą wieczność i miłować Go; On nie ma względu na osoby. Biblia mówi: „Błogosławieni są ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Stwierdzam z przykrością, że należę do tych, którzy muszą najpierw zobaczyć, a potem dopiero wierzą.

Pewnej nocy w Chicago, zanim zaczęło się nabożeństwo, dwaj ludzie chcieli sprawić, bym zwątpił w posiadanie Ducha Świętego. Czułem się zniechęcony i usiadłem w tylnym rzędzie. Rozpoczynając kolejkę modlitwy, brat Branham powiedział: „Nie mogę nic uczynić, dopóki nie przyjdzie Anioł Pański”. Potem powiedział: „On jest teraz tutaj” i jak za każdym razem, wśród zgromadzonych zapanowała święta cisza. Potem powiedział: „Duch Święty jest właśnie teraz nad zebranymi”. Następnie zwrócił się do kilku chorych osób znajdujących się w różnych miejscach zgromadzenia, tak, jak wskazał mu Anioł Pański. Każdemu powiedział na co jest chory, a niektórym, żeby wzmocnić ich wiarę, także imię, adres oraz dlaczego i jak długo chorowali.

Nagle ogarnęło mnie dziwne uczucie. Brat Branham powiedział: „Niewielki człowieku, tam w tyle, powstań”. Nie miałem zamiaru wstawać, ponieważ myślałem, że jest to skierowane tylko do chorych. Lecz on mówił dalej: „Ty szukałeś Ducha Świętego”.

Wstałem. „Ty go posiadasz” – powiedział i w tej chwili straciłem przytomność. Nigdy wcześniej nie straciłem przytomności, choć wiele razy byłem ciężko ranny, na przykład w tym tunelu na Alasce, w którym zostałem zasypany. Spadłem wtedy na głowę do znajdującego się na głębokości 10 metrów zbiornika, próbując wyciągnąć wielką bryłę węgla, blokującą kanał do transportu piasku. Miałem zwichnięte ramię i przez dwa lata nie potrafiłem podnieść ręki ponad głowę. Później uczestniczyłem w moim pierwszym zgromadzeniu z Williamem Branhamem. Już pierwszego wieczoru brat Branham powiedział ludziom: „Nie musicie przychodzić na podium; Bóg może was uzdrowić nawet tam, gdzie jesteście” – i moje ramię wskoczyło na swoje miejsce, i od tej chwili było w porządku.

Kiedy straciłem przytomność na tym zgromadzeniu w Chicago, przeniesiono mnie przejściem na drugą stronę. Wydarzyło się to tak szybko, że nikt tego nie zauważył. Ludzie później powiedzieli mi, że potoczyło się to tak szybko, jak gdybym runął i upadł między ławki na drugą stronę, że było to jak błyskawica.

W czasie kiedy tam leżałem, brat Branham powiedział (miałem możliwość usłyszeć to później na taśmie): „Ten człowiek pochodzi ze Szwajcarii a wszystko, co o mnie powiedział, było prawdą”.

Kiedy odzyskałem przytomność, nie wiedziałem, gdzie jestem i skąd się tu wziąłem. Wróciłem z powrotem na swoje miejsce, a mężczyzna siedzący obok mnie wyjąkał: „Ty…ty po prostu zniknąłeś”.

Biblia mówi w liście do Rzymian 8, 11: „A jeśli Duch tego, który Jezusa wzbudził z martwych, mieszka w was, tedy Ten, który Jezusa Chrystusa z martwych wzbudził, ożywi i wasze śmiertelne ciała przez Duch swego, który mieszka w was”. Po pochwyceniu kościoła nasze śmiertelne ciała otrzymają nowe życie. Chwała Bogu, wierzę, że nastanie to już wkrótce dla tych, którzy naprawdę miłują Boga. Jestem tym poruszony, ponieważ Słowo Boże jest niezawodne!

U Mateusza 11, 29 Jezus mówi: „Uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych”. Pewien autostopowicz znalazł ukojenie. Zabrałem go kiedyś w środku nocy, gdzieś na północ od Milwaukee. Zadałem mu kilka pytań, ale on się nie odzywał. Po jakimś czasie wyjął z kieszeni duży nóż i zapytał: „Wiesz, po co to mam?”. Nie potrafiłem otworzyć ust – byłem wstrząśnięty! Przyszło mi do głowy, że zabrałem niewłaściwego człowieka. On mamrotał dalej: „Nienawidzę policjantów, nienawidzę policjantów!”. Powiedział: „Przesiedziałem wiele lat w więzieniu w Nowym Jorku, wbiję to pierwszemu policjantowi, który wejdzie mi w drogę”.

Kiedy doszedłem do siebie, powiedziałem: „To się dla ciebie źle skończy”.

Powiedział: „Jest mi wszystko jedno, co się ze mną stanie”. Nienawidził Boga i wszystkiego dookoła i powiedział, że nie chce żyć, choć był jeszcze młodym człowiekiem.

„Dokąd zmierzasz?” – zapytałem.

„Do Appleton, do domu – ale rodzicom również na mnie nie zależy. Popatrz na mnie!”.

Wyglądał nędznie. Powiedział: „Komu zależałoby na mnie, skoro tak wyglądam?”. Powiedziałem mu, że gdy byłem w jego wieku, czułem się tak samo. Również nie zależało mi na życiu, ale odkryłem, że Bóg nie chce, by ktokolwiek zginął, ale aby miał żywot wieczny…

Zanim dojechaliśmy do Appleton, chciał wiedzieć, do jakiego kościoła chodzę. Powiedział, że chciałby chodzić do tego samego.

„Teraz mogę wrócić do mamy i taty” – powiedział. „Jestem inny”, dodał radośnie. „A co zrobisz teraz z tym nożem?” – zapytałem.

„Dam go mamie do krojenia chleba”, odpowiedział. Ten człowiek odnalazł pokój dla swojej zmęczonej duszy, ponieważ poznał Jezusa.

Jezus powiedział, że gdy będzie podniesiony z tej ziemi, wszystkich pociągnie do siebie. On jest dla mnie wszystkim, Lilią z doliny, Gwiazdą poranną, wielkim Ja Jestem. W Objawieniu 1, 8 mówi: „Jam jest alfa i omega, początek i koniec, mówi Pan, Bóg, Ten, który jest i który był, i który ma przyjść, Wszechmogący”.

Do Kolosan 3,17 mówi: „I wszystko cokolwiek czynicie w słowie lub w uczynku, wszystko czyńcie w imieniu Pana Jezusa”. Do Kolosan 2,9-10 mówi: „Gdyż w nim (Jezusie) mieszka cieleśnie cała pełnia boskości”. I dlatego właśnie myślę, że kiedy Jezus powiedział w Mateuszu 28,19: „Chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”, Piotr i Paweł przez objawienie po prostu to czynili (Dzieje 19, 5 i 2, 38), wiedząc, że Ojciec, Syn i Duch Święty jest pełnią Bóstwa w Jezusie Chrystusie, w Nim mamy pełność.

To musiała być naprawdę właściwa formuła – 3 tysiące dusz zostało przyłączonych do kościoła (ciała Chrystusa), kiedy Piotr to głosił. Na przełomie Nowego Testamentu aż do roku 325 nadal chrzcili w ten sposób. Dzieje kościoła pokazują, że potem, po soborze nicejskim kościół rzymskokatolicki stał się organizacją. Później zaczęli chrzcić niemowlęta i używać tytułów Ojca, Syna i Ducha Świętego zamiast imienia Jezusa Chrystusa.

Powiem wam coś jeszcze o Williamie Branhamie i dlaczego wierzę, że on pokazał się na scenie, a Bóg tak wyjątkowo nakłaniał mnie, bym się z nim spotkał. Niektórzy ludzie mówią, że Branham pod koniec swojej usługi zszedł nieco z właściwej ścieżki. Jednak ja wierzę, że jeżeli Bóg mógł mu objawiać tajemnice ludzkich serc, mógł mu również objawiać Swoje Słowo. Jego Słowo rozeznaje serca ludzkie.

Kiedy William Branham się urodził, do tej starej chatki, w której przyszedł na świat, zstąpiło nadprzyrodzone światło. Jego matka i położna przestraszyły się tego dziwnego zjawiska. Już w dzieciństwie przepowiadał wydarzenia, a także oglądał wiele widzeń, które się wypełniły. Urodził się prorokiem. Chciałbym wskazać wam na Malachiasza 3 i 4, abyście przekonali się, że tam jest jego miejsce. Malachiasz 3 ukazuje ducha Eliasza przejawiającego się w Janie Chrzcicielu, który poprzedzał pierwsze przyjście Jezusa. Uczniowie pytali Jezusa: „Myśleliśmy, że najpierw przyjdzie Eliasz?”. Jezus rzekł: „On już przyszedł (myślał o Janie Chrzcicielu), a nie poznali go” (Mat.17, 12). Ale w Mateuszu17, 11 Jezus powiedział: „Eliasz przyjdzie (w czasie przyszłym) i wszystko odnowi”, a miał przez to na myśli według mnie Malachiasza 4, 5. Jezus powiedział im, że tym Eliaszem, o którym mówił, był Jan Chrzciciel.

Malachiasz 4, 5 mówi: „Oto Ja wam poślę Eliasza proroka, pierwej niż przyjdzie on wielki i straszny Dzień Pański”. Ten prorok, o którym tu jest mowa, miałby przyjść przed okresem ucisku, to znaczy wielkim i strasznym Dniem Pańskim.

Oglądamy, że według Biblii żyjemy w ostatnim wieku kościoła, czy inaczej – w laodycejskim wieku kościoła, a on ma mieć swojego posłańca. Kim on jest? To ma być prorok. Ten prorok lub też posłaniec nie powinien być związany z żadną denominacją, ponieważ jego poselstwo będzie dla wszystkich. Kto może zająć miejsce Malachiasza 4,5? On musi nawrócić serca dzieci, czyli nas, z powrotem do oryginału zielonoświątkowych ojców. William Branham to udowodnił – całemu światu i także mnie.

Kolejny wiersz mówi: „ I zwróci serca ojców ku synom”. Według Łukasza 1, 17 to uczynił duch Eliasza w Janie Chrzcicielu, który zwrócił serca ojców ku dzieciom, jak czytamy w Łukaszu 1, 17: „On to pójdzie przed nim (Jezusem) w duchu i mocy Eliaszowej, by zwrócić serca ojców ku dzieciom…”. Piotr, Paweł i reszta uczniów przyszli później, a to znaczy, że byli tymi dziećmi.

Wierzę całym sercem, że Bóg pragnie, byśmy poznali, że Jego Słowo z Malachiasza 4, 5 wypełniło się również w tym czasie w osobie Williama Branhama, w tym celu, by pokazać jak blisko jest zakończenie tego czasu. On posłał go z wielkimi znamionami i cudami, abyśmy mogli uwierzyć. Nie odważyłbym się temu nie wierzyć.

ROZDZIAŁ VI – JEST PÓŹNIEJ NIŻ MYŚLIMY

Ludzie zawsze mówią o tym, co Bóg uczynił dawno temu lub co będzie czynił w przyszłości, lecz często unika ich uwadze to, co czyni właśnie w naszym czasie! Jest później niż myślimy! Na koniec chciałbym wspomnieć o tym, jak niemal nie było mi dane napisać tej broszurki. Przed jakimś czasem, wracając z pracy do swojego małego mieszkania, które wynajmowałem przez jakiś czas, spotkałem byłego więźnia. Skazano go za napad z kradzieżą. Nie miał gdzie spać, więc zaprosiłem go do siebie. Przygotowałem mu coś do jedzenia i rozmawiałem z nim o zbawieniu przez Chrystusa. Około drugiej nad ranem ten wielki Indianin, mający około dwudziestu pięciu lat, zaczął się bardzo dziwnie zachowywać, a w jego oczach ukazał się tajemniczy błysk. Sięgnął po leżący na stole duży nóż i ruszył w moim kierunku. Złapałem go za rękę, przytrzymując tak, że nóż zawisł powietrzu. On był wyższy ode mnie o prawie pół metra i było oczywiste, że nie jestem dla niego odpowiednim przeciwnikiem, więc było to poniekąd zabawne. On walczył ze wszystkich sił i starał się przesunąć rękę w dół by zadać cios, a mi przez dłuższy czas bez żadnego wysiłku udawało się go powstrzymać.

W końcu pomyślałem: „Przecież nie będziemy tak sterczeć do rana” i postanowiłem uciec przez sypialnię, pokój gościnny, z powrotem do kuchni. Kiedy puściłem jego rękę, rzucił się na mnie. Odwróciłem się gwałtownie, mówiąc: „Zabierz to!”. On się tak przeraził, że łapiąc za koniec ostrza, podał mi nóż. Potem podniósł swoje ręce do góry i patrząc na mnie, przestraszony powiedział: „Módl się za mnie”.

Z tego wynika, że jeszcze nie nadszedł mój czas, najwyraźniej miałem najpierw napisać tę książeczkę. Tutaj można rozpoznać, co Biblia ma na myśli, mówiąc: „Większy jest ten, który jest w was, niż ten, który jest na świecie”.

Aż dotąd opowiadałem wam tylko o tych dobrych rzeczach. Nie chcę opowiadać o tym, jak wielokrotnie zasmucałem Pana, czego się wstydzę – lecz on mi wybaczał raz za razem. Jest to Jego cudowna łaska. Ufam tej łasce i wiem, że w Jezusie jestem szczęśliwy.

Jeżeli wierzycie, że to ziemskie życie jest tym „prawdziwym”, życzyłbym wam, żebyście mogli zakosztować choć odrobinę życia wiecznego. Raz było mi dane cząstkę tego oglądać w widzeniu. Najlepsze w tym jest to, że możesz to otrzymać choćby zaraz. Przyjmij tylko Dawcę Życia, Jezusa Chrystusa, a będziesz mógł powiedzieć wraz z Pawłem, jak w 1. Kor. 15, 55: „Gdzież jest, o śmierci, zwycięstwo twoje? Gdzież jest, o śmierci, żądło twoje? Ale Bogu niech będą dzięki, który dał nam zwycięstwo przez Pana naszego Jezusa Chrystusa”.

Śmierć będzie tylko fascynującym przeżyciem. Wierzę w to. „Jestem niemal w domu!”. Jeżeli odejdę wcześniej, będę czekać na ciebie na tamtym brzegu – gdzie róże już nie więdną.

***

20